środa, 23 listopada 2011

Kryzys.

Moje małżeństwo przeżywa kryzys. I to poważny. Czuję jak to wszystko wymyka mi się z rąk i mknie gdzieś w dół. Tylko czekać aż sie roztrzaska. W naszym życiu więcej jest tych złych dni, kiedy się kłócimy i nie możemy na siebie patrzeć, niż tych kiedy jest OK. To przykre, bo jesteśmy małżeństwem dopiero pół roku. Nie wiem czy to wynika z natłoku obowiązków na mojej głowie, gdzie poprostu nie czuję wsparcia z jego strony.. Czy poprostu decyzja o ślubie była zbyt pochopna? Chodzę do pracy na dyżury 12  godzinne, poza tym mam szkołę - muszę robić dyplom, w domu zająć się sprzątaniem, gotowaniem, zakupami. Do tego do wszystkich specjalistów muszę jeździć sama. W przedszkolu wciąż słuchać uwag muszę ja. Szukać nowych zajęć dla Oliwki w domu muszę ja. W między czasie muszę się jeszcze uczyć, bo egzaminy zbliżają się dużymi krokami - pierwszy już w piątek.
Kolejną sprawą z którą mój mąż nawala, jest ciągłe rzucanie słów na wiatr. Obiecuje, obiecuje, obiecuje... A nie robi nic... Miał iść do lekarza, czekam już blisko rok. Podobnie jak na naprawienie nogi od łóżka. Oliwka wciąż czeka na obiecane pójście na basen. I masa innych spraw, które pozostają nie dokończone, bo jemu zawsze na to brak czasu. A co on takiego robi? Wraca o 17 z pracy, zje obiad, pobawi się z Oliwką i o 19 już Młodą kładziemy... I nie rozumie, że ja nie wyrabiam z tym wszystkim...
Wczoraj kolejna awantura... A ja coraz częściej zastanawiam się nad sensem tego małżeństwa. Ostatnio sama jego obecność mnie drażni. A przecież nie o to w życiu chodzi... I pomyśleć, że tak nie dawno ślubowaliśmy sobie miłość aż do śmierci...


1 komentarz:

  1. Jak tam Perełka:)? I dlaczego tu tak ciężko dodać komentarz (albo ja taka zielona)?

    OdpowiedzUsuń